Najnowsza reforma oświaty, w wyniku której pierwszego września sześciolatki nie wystartują z bloków objuczone książkami niczym młode dromadery, nie tylko odroczyła wysyp koników-garbusków, ale przede wszystkim pozbawiła wielu nauczycieli nauczania początkowego corocznej możliwości sztachania się świeżym wydaniem elementarza. Wycofanie obowiązku szkolnego od szóstego roku życia sprawiło, że dla nauczycieli klas wczesnoszkolnych, zwłaszcza z terenów wiejskich, zabrakło podopiecznych, a tym samym, zaistniała potrzeba redukcji etatów. Wszyscy, którzy twierdzą, że nauczenie dziecka trzymania długopisu i nabazgrania nim, że Ala ma kota, to pestka (lecz dziwnym trafem nie udało im się nauczyć swojego własnego męża, w jaki sposób poprawnie trzymać nóż i widelec przy okazji niedzielnego schabowego), mogą wznieść toast za dobrą zmianę. Ci, którym z zawiści skakało ciśnienie, gdy rozwodzili się nad długością belferskich wakacji (za nasze odpoczywają! za nasze! popracowałyby, leniwe kmioty!), tym bardziej.